top of page

Po kilku dniach przyszedł list od Y – zupełnie niespodziewany dla mnie, bo nie  przypuszczałam, że się  jeszcze odezwie, w dodatku tak szybko.  Pisała, jak bardzo tęskni za mną i zaprasza mnie na 7-dniowy workshop. Natychmiast zareagowałam na list i pojechałam do "Centrum". Nie miałam wprawdzie ochoty jechać na 7-dniowy workshop. Nie wiedziałam też właściwie o co chodzi, kojarzyło mi się to z pracą. Poza tym nie miałam pieniędzy na pokrycie kosztów pobytu. Jak się okazało pieniądze szybko się znalazły. Po licznych namowach wreszcie uległam. Miałam taki wybór, albo kończę znajomość z Y. albo jadę na workshop. Taki rodzaj szantażu emocjonalnego. Oprócz Y namawiali rzecz jasna wszyscy. Pamiętam, że rozmawialiśmy ciągle o tym, „siostry” japońskie- bezustannie się o mnie modliły, a lider J. zachęcał. Trudno było nie ulec ich namowom, czułam się jak w potrzasku, tak wiele mi dali (prezenty, zainteresowanie moją osobą), że czułam się zobowiązana do spełnienia ich życzeń. Y stała się dla mnie bardzo ważna, wiedziała o mnie coraz więcej, idealizowałam jej osobę. Miałam w pewnym momencie wrażenie, że to sam Bóg mi ją zesłał. Jakże mogłam jej odmówić,,. Zauważyłam jednak, że o niektórych moich sprawach rozmawia nie tylko ze mną. Lider doskonale wiedział o moich wątpliwościach. Jakoś przełknęłam tę gorzką pigułkę, choć była to wyraźnie nielojalność wobec mojej osoby.

W końcu uległam i spędziłam 7 dni w całkowitym odosobnieniu, z dala od domu i znajomych w Glanowie. Przez 7 dni wysłuchałam mnóstwo wykładów, rano i po południu (ok. 7 godzin dziennie) z przerwą na posiłki. Y, towarzyszyła mi wszędzie. Nie odstępowała mnie ani na krok, a mi było z tym tak dobrze. Szczerze ją pokochałam. Otaczali mnie sami mooniści. Jak się zorientowałam, z dziewcząt tylko ja i pewna młodziutka dziewczyna byłyśmy adeptkami.

Workshopy te dłuższe odbywają się w Glanowie, miejscowości pod Krakowem w Jurze Krakowsko  - Częstochowskiej. Po krótkim pobycie w centrum w Krakowie przesiedliśmy się wieczorkiem do vana i zajechaliśmy na noc do Glanowa. Było też trochę gości, których nie znałam. Ośrodek w Glanowie składa się z dwóch domów, mieszkalnego i gospodarczego gdzie jadaliśmy posiłki. Mimo, że spędziłam tam tydzień nie poznałam tej miejscowości bowiem nawet na chwilę nie wyszliśmy poza teren ośrodka.

Warunki pobytu były spartańskie, spaliśmy obok siebie jak śledzie, na materacach poukładanych bezpośrednio na ziemi. Oddzielnie chłopcy i dziewczęta. Była to duża sala , w której zupełnie brakowało intymności. Wszędzie pełno było ludzi, kręcili się też Azjaci : Koreańczycy i Japończycy.

Bardzo dziwnie się czułam. Z jednej strony odpoczywałam od codzienności, ale z drugiej strony coś się zaczynało dziać z moją psychiką. Pod wpływem wykładów (za namową Y robiłam notatki) i rozmyślań na ich temat zaczęłam postrzegać moją przeszłość w czarnych barwach. Wydawało mi się, że wszelkie problemy rodzinne były głównie z mojej winy. Wyolbrzymiałam te problemy, wydawało mi się, że teraz widzę wszystko w "prawdziwym" świetle.

Y. towarzyszyła mi na wykładach. Było to o tyle dziwne, że nic z nich nie rozumiała (co nie znaczy, że nie wiedziała, o co chodzi). Czasami modliła się, siedząc obok mnie, a raz nawet zasnęła. Była bardzo zmęczona. Ledwo się trzymała na krześle. W przeciwieństwie do mnie musiała wstawać dużo wcześniej. Dla mnie dzień zaczynał się o 7.00. Oprócz wykładów obejrzałam film o "Ojcu", Jego propagandowy charakter był aż nadto widoczny, ale przestałam myśleć, wprost nie mogłam pozbierać myśli. Film był niby-biograficzny, jakim to wspaniałym człowiekiem był Moon, jak cierpiał podczas wojny koreańskiej, jak się cudem uratował, jak on ratował itp itd. W przerwach między tym wszystkim śpiewaliśmy piosenki tzw holy songs. Głównie po angielsku, było też parę piosenek polskich religijnych. Jedna z takich holy songs mówiła o tym żeby podążać za mesjaszem bo tylko on jest prawdziwą miłością. A bez niego się na pewno zginie. Nauczono mnie, że wszystko tam było prawdziwe w opozycji to tego rządzonego przez szatana świata. prawdziwa miłość, prawdziwe relacje i prawdziwa przyjaźń. Żadna „światowa” przyjaźń nie dorównuje tej w prawdziwej Rodzinie. Stwierdziłam, że coć w tym jest bo Y. jakby potwierdzała tę prawdę, bo któż w przeszłości był tak zainteresowany moją osobą jak ona.

Ważnym elementem pobytu w Glanowie były też różne zabawy, które miały nas wprawić w dobry nastrój i spowodować że poczujemy się jak dzieci, a dziećmi wiadomo łatwiej manipulować i wierzą we wszystko co mówią dorośli. I tak to miało działać. Raz wybraliśmy się też na wycieczkę… po ośrodku, z której szybko wróciliśmy na wykład.

Sądzę, że byłam zbyt zmęczona żeby to wszystko przemyśleć Pomagałam w kuchni. Zmywałam naczynia. Raz podczas zmywania przypadkowo usłyszałam rozmowę starszych pań z Glanowa, które przyniosły mleko, o tym że ksiądz nie pozwala im to przychodzić, że ich przestrzega przed tym miejsce. Brzmiało to bardzo demonicznie. Jakoś jednak stłumiłam w sobie te słowa przestrogi. Czytałam "Boską Zasadę" (moonistyczną Biblię) i otrzymałam świadectwo. Zapomniałam o domu, rodzinie, zaczęła się liczyć tylko Y. To było nienormalne... Kiedy na krótki czas opuściła mnie, poczułam się niemal zdradzona. Jakby grunt mi się osunął spod nóg. Chodziłam po ośrodku a ludzie zajęci swoimi „dziećmi duchowymi” odpychali mnie. Nikogo tak naprawdę tam nie znałam i na nikogo oprócz niej nie mogłam liczyć, jak mi się wydawało. Wkrótce dowiedziałam się dlaczego mnie opuściła, wcześniej nie odstępowała mnie ani na krok. Powodem był przyjazd pewnej Azjatki , która w stosunku do mojej Y. były ze sobą związane jak Kain i Abel… Zapoznała mnie z nią, trafiła do Glanowa tylko na krótko. Tłumaczyła się przede mną bardzo mocno tak jakby popełniła jakieś przestępstwo. I ona i ja czułyśmy się bardzo niekomfortowo. W trakcie moich samotnych wędrówek trafiłam do pokoju, który nie był dostępny dla adeptów. Zobaczyłam dwa eleganckie fotele, stolik i zdjęcia Prawdziwych Rodziców (Moon i jego żona Hak Ja Han). Zdumiona przyglądałam się w strachu że ktoś mnie na tym nakryje.. Podświadomie czułam, że nie jest to widok dla mnie przeznaczony. Nie osiągnęłam jeszcze tego stopnia wtajemniczenia. Teraz wiem, że prawdopodobnie odbywały się  tam poranne modlitwy.

W nocy śniły mi się wykłady.. Byłam tym wszystkim zmęczona ale i trochę podekscytowana. Czekała nas jeszcze jedna niespodzianka, przyjechał sam moonistyczny prezydent Polski Patrick - Francuz. Po uroczystym obiedzie wręczył mi... kartkę urodzinową, gdzie składał mi osobiste gratulacje z okazji moich ponownych narodzin!!! Zatem dowiedziałam się że narodziłam się na nowo, ja jednak miałam w głowie kompletny mętlik. Dowiedziałam się też że ktoś taki jak prezydent monistyczny na Polskę istnieje, to że nie znał ani słowa po polsku nie wydawało się przeszkodą.

Wieczorem organizowano hurra-optymistycznej wieczorki, na których przy zgaszonym świetle w romantycznej atmosferze liderzy i członkowie opowiadali jak to Moon zmienił ich życie, jacy są teraz szczęśliwi, jakie puste było ich życie wcześniej i jak niczego nie żałują. Byli tam ludzie różnych wyznań i każde było mile widziane, pod warunkiem że przyłączysz się do Ruchu, jak nazywany jest „kościół” wśród członków.Nie znałam tam nikogo i z nikim nie mogłam pogadać o moich wątpliwościach, z Y. raz że się bałam dwa , że bariera językowa uniemożliwiała dyskusję na jakim takim poziomie.

Ostatniego dnia pobytu zorganizowano  wieczorek pożegnalny. Atmosfera była bardzo hurra-optymistyczna. Śpiewaliśmy. Towarzystwo było międzynarodowe. Pewna Ukrainka opowiadała na forum, jak Moon zmienił życie jej i jej rodziny. Początkowo przeciwni, wkrótce wszyscy uwierzyli w mesjasza. Po części rozrywkowej usiedliśmy w kółku i jedna z dziewcząt opowiadała swoją historię. O swoim szczęściu, o błogosławieństwie. Była bardzo szczęśliwa ze swoim "mężem". Od tego szczęścia, zakręciło mi się w głowie. Chyba miałam dość, bo poczułam chęć ucieczki, ale Y, jakby wiedziała, mocno trzymała mnie za rękę. W końcu monolog dobiegł końca. A więc dowiedziałam się najważniejszej rzeczy w doktrynie moonistycznej, o tym że istnieje Mesjasz który wybierze mi męża, gdy przyjdzie pora i założę  prawdziwą rodzinę, bezgrzeszną i podporządkowaną mesjaszowi. Jedynie to da mi prawdziwe szczęście. W końcu wieczorek dobiegł końca a ja udałam się do sypialnej sali. Niestety powiedziałam Y, co sądzę o "błogosławieństwie". Mój rozsądek czasami brał górę. Y wówczas "znikła". Pojawiła się natomiast Polka, która z godzinę przekonywała mnie, że popełniam błąd i żebym się jeszcze zastanowiła. Poczułam się, jakbym głęboko kogoś zraniła, zwłaszcza Y. Myślałam o naszej "przyjaźni" i o jej przyszłości. Moje poczucie winy wzrosło, gdy zostałam sama. Zastanawiałam się co się z nią stanie, czy zostanie ukarana jeśli ja zrezygnuję z Ruchu. Znów poczułam się psychicznie molestowana. Pomyślałam, że przecież mogę udawać, że w to wierzę. Byłam w stanie to dla niej uczynić! Zaczęłam jej szukać Y i odnalazłam ją w dużym pokoju. Było w nim ciemno, mrok rozjaśniały świece. Modliła się przed "ołtarzykiem" składającym się ze zdjęć "prawdziwej Rodziny" (moon i jego liczna rodzinka) Wyglądało to niesamowicie. Obok pocieszała ją M. Usłyszałam od niej, że wyląduję w piekle, bo opowiedziałam się po stronie szatana. Wręcz na mnie krzyczała. Y natomiast powtarzała, że to nie moja wina. Ja oczywiście umacniałam się coraz bardziej w tym, że to jednak moja wina. Co jest ze mną nie tak, że nie potrafię przyjąć do serca mesjasza i pójść drogą która będzie dla mnie wybawieniem. Ciągle nie mogę sobie odpowiedzieć na pytanie jak po tylu wykładach potrafiłam się przeciwstawić propagandzie. Pomyślałam, że jest to moja wina, że ona cierpi. To ja byłam przyczyną jej płaczu. Tak bardzo nie chciałam jej stracić, a po tym, co usłyszałam, czułam się winna i głupia. M. stawała się coraz bardziej agresywna, bałam się , że w końcu się na mnie rzuci. Zwiałam więc , usiadłam na schodach i nie mogłam się uspokoić, wszystko we drgało , byłam w rozpaczy. Siedziałam tam w ciemnościach dłuższą chwilę, której nie zapomnę nigdy. Czekałam na Y a czas dłużył się. Przecież w końcu musiała wrócić. Wróciła , przytuliłyśmy się do siebie… Płakała i mówiła, jesteśmy przyjaciółkami na zawsze, a ja odpowiedziałam , tak na zawsze…

bottom of page