top of page

Życie w sekcie Moona

Źródło zdjęć http://howwelldoyouknowyourmoon.tumblr.com/

 

Tym, którzy zostali...

Życie w Centrum miało nas uczyć "prawdziwej miłości", nie egoistycznej, pełnej poświęceń. Cechowało się ono   głównie posłuszeństwem wobec lidera i dyscypliną Jednakże nie brakowało chwil bardzo sympatycznych. Staraliśmy się stworzyć z centrum "taką lepsza rodzinę" i mocno wierzyliśmy , że to może się udać. Było więc rodzinnie. Siedzieliśmy sobie czasami na podłodze i jedliśmy ciasto, albo dyskutowaliśmy o różnych rzeczach. Oczywiście to wszystko było dość mocno kontrolowane przez lidera i należało raczej do rzadkości. Częściej czas pochłaniały modlitwy. Taka sytuacja. Moja "siostra" modli się w osobnym pokoju a ja nie mogę się na nią doczekać. Inna siostra w tym czasie stara się umilić mi czas. Wszystko dla innych... Poranne rytuały. Słuchanie co lider ma do powiedzenia, Siedzimy sobie na podłodze (to takie familiarne...) i słuchamy ostatnich ciekawych niewątpliwie "mów" Ojca ludzkości". Niektóre jego myśli budziły we mnie szczerą konsternację, dlaczego zatem nie uciekłam? W końcu jednak uciekłam, ale nie wszystkim się to udaje. Każdą głupotę można zracjonalizować, takie racjonalizowanie polega na tym, że na początku się z czymś nie zgadzam albo twój umysł mówi kategoryczne nie! To nie może być prawda, po czym zaczynasz  w swoim myśleniu szukać luk, a może jednak coś w tym jest. W końcu nie jestem ekspertem w tym temacie, i tak od myśli do myśli, przestajesz ufać sobie a zaczynasz różnym natchnionym prorokom, liderom. Lider nasz nosił obrączkę "moonistyczną". Już to w moich oczach czyniło go jakoś stojącym wyżej od grupy, bardziej wtajemniczonym a więc i mądrzejszym. Czy ktoś taki może się mylić, a może to jednak ja się mylę. I tak to leci. Taka postawa wymaga pełnego podporządkowania i pewnej bierności w samodzielnym myśleniu. No ale odbiegłam trochę od tematu. Po mowach "ojca" jest poranny rytuał (w niedziele o 5 rano) Siadam więc w rzędzie jak inni , wykonujemy takie same gesty i ukłony. Jak jeden nie psujący się mechanizm. Naśladuję innych jak dziecko lub jak ktoś kto pierwszy raz jest w kościele  w którym nigdy nie był i nie chce się wyróżniać. Czytamy ślubowanie, śpiewamy, i modlimy się. Tak naprawdę ten rytuał łączy na w jedną masę , nikt nie jest już indywidualnością. Tracimy ją na rzecz wspólnoty i akceptacji, której łakniemy. Mamy też Prawdę , której służymy a to oczywiście budzi dumę. W końcu jesteśmy światową rodziną z jednym ojcem. Bardzo często śpiewamy , przy każdej okazji, w kuchni , bawimy się też , dziecinniejemy powoli ale stale. to sprawia nam radość. Łatwiej nam znosić cale godziny wykładów niedzielnych. Przyznaje się, te wykłady nudziły mnie okropnie. Czasem byli goście i robiłam dobrą minę do złej gry. Na szczęście mądrzejsi ode mnie przejmowali inicjatywę, ale cóż  i mi zdarzyło się wykładać. Wykład niedzielny bardzo się przedłuża, przy czym trzeba być zawsze ładnie ubranym. I tu mam sprzeczkę, moją jedyną. Nie mam odpowiedniego ciucha, krzyczymy na siebie w pokoju coś nie do pomyślenia, szafa otwiera się i wypadają z niej ciuchy. tak same z siebie wypadły. Widzę potworny strach w oczach mojej "siostry" przeprasza mnie tym wzrokiem i błaga mnie o przebaczenie. Chyba czuje że "przesoliła". Ale i ja czuję się źle. Ustępuje oczywiście. Więcej sprzeczek, o różne rzeczy. Zwykłe życie "rodzinne". Ktoś komuś źle wyprał ubranie, ktoś nie zostawił mi ciasta , które sama upiekłam. Wszystko "pozamiatane" bo ma być idealnie, Ewentualny żal tłumiony, przełknięte rozczarowanie i "jazda dalej". Siostry japońskie też się sprzeczają. w swoim języku, speszone milkną, gdy rozumieją że nie rozumiem ani słowa i przechodzą na "swój specyficzny" angielski. Jest smutno, nawet bardzo gdy ktoś wyjeżdża na fundraising albo na misję, ale w końcu to nie na zawsze mieszkamy razem, mamy świadomość że to tylko "lekcja" pokory, miłości? Czasem sama nie wiem. W weekendy tłok się robi w pokojach, choć  i na co dzień jest tłok to w weekend szczególny. Bo i weekendy są szczególne. Przychodzę jako osoba dochodząca i zostaję na weekend, nie mam własnego łóżka, więc Y. oddaje mi swoje. Rano prawie depczę po ludziach żeby wyjść do toalety Ciasnota. Samotność to rzadka chwila w centrum. Ale jak już jesteś sam to przychodzą różne myśli do głowy, czasami złowrogie, jakieś wątpliwości albo przeciwnie wręcz, pełne egzaltacji uniesienia. I wtedy najbardziej chce się modlić. Modlitwa to najczęstsza metoda na "wolny czas". Wszystko tu jest pełne paradoksów. wspaniała atmosfera i kłótnie. Radość i cierpienie. Najgorzej jest gdy nachodzą człowieka wątpliwości. Wszyscy są mocno przekonani , że Moon jest mesjaszem, a może tylko mi się tak wówczas wydawało. Ja mam wątpliwości, których nikomu nie mówię a jednak wiedzą, bo powiedziałam jednej tylko jednej osobie do której miałam bezgraniczne zaufanie. Ale to norma. Wszystko jest transparentne. Zresztą nie sposób tu coś ukryć.

Werbowanie

Zwykle werbowanie nowych członków sekty zaczyna się od najbliższych, rodziny i przyjaciół. W moim przypadku nie było inaczej, zatem na studiach zaczęłam moje próby werbunku. Bardzo szybko sprawdziło się powiedzenie, że nikt nie jest prorokiem we własnym domu. Część moich koleżanek szybko uznała , że to jakaś nowa sekta jest.... Och, jakże często ja to słyszałam! Piszę to żeby osoby, które mają swoich bliskich w sektach zrozumiały , że niestety ten argument nie trafia do osoby, która jest w sekcie. Nikt kto jest manipulowany nie zdaje sobie z tego sprawy. Teksty , które słyszałam od koleżanek typu "przecież to sekta" , uważaj to sekta spowodowały jedynie to , że przestałam o  tym mówić na uczelni i zaczęłam prowadzić tzw. podwójne życie. Zadziałał tu niestety syndrom oblężonej twierdzy. Poczułam się zagubiona i zagrożona. Ale do wyciągnięcia wniosków było niestety bardzo daleko. Z tego też powodu werbujący chodzą zwykle w parach, jedna osoba ma wspierać drugą, zwykle tę słabszą "duchową". Na uczelni zatem byłam studentką, w centrum zaś częścią toksycznej, zamkniętej na świat społeczności. Wkrótce zaczęłam odczuwać skutki takiego postępowania, zagubienie, poczucie osamotnienia, wyobcowanie ze świata, ten świat na zewnątrz centrum wydawał mi się nierealny a ten w centrum jedyny w którym czułam "miłość" i "bezpieczeństwo". Nie chciałam nawet jeździć do swojego domu rodzinnego, zupełnie nie miałam takiej potrzeby! Chciałam być i żyć tylko w centrum. Lecz cóż to za miłość na którą musisz zasłużyć? Jeśli werbujesz czujesz poczucie misji, czasem spełnienie, nawet szczęście, ale te uczucia mijają z momentem przychodzących nieuchronnych niepowodzeń i pojawia się rozczarowanie i zmęczenie. Widzisz to w ten sposób, że ty oddajesz ludziom swój czas i próbujesz ratować, wskazywać mesjasza a osoby te po prostu cię olewają. Często zdarzało się np. że ludzie dla świętego spokoju podawali numery tel. , które okazywały się "trefne", albo trafiało się np. na świadków Jehowy... ::)), którzy z kolei wręczali swoje ulotki propagandowe.  W sekcie moona osoby, które zwerbowały dużą ilość osób są stawiane na piedestale i uważane za "mocne duchowo". Taką osobą była moja japońska "siostra", którą darzyłam bezprzykładnym szacunkiem i uznaniem. Stawiałam ją sobie za przykład. Miała siedmioro dzieci duchowych i to przy słabej znajomości języka polskiego, wśród tych dzieci duchowych był też Polak. Kobieta ta, trochę starsza ode mnie miała na mnie duży wpływ, znacznie większy niż moja "matka duchowa". Szczęśliwie dla mnie nie poświęcała mi takiej uwagi jaką bym może i chciała i dlatego pozostałam w dużej mierze poza jej oddziaływaniem. A co  z moją misją? Organizowało się wspólnie np. wykład o rodzinie na uczelni, skończył się całkowitą porażką bo mało osób przyszło. Z reguły na takie wykłady zapraszano już moonistów z dłuższym stażem. Bardziej doświadczonych w wykładaniu. Wykładania w zasadzie uczy się od początku, najpierw przez obserwacje a następnie poprzez praktykę. To jest dość miłe uczucie jak wykładasz do kogoś kto z chce cię słuchać i nie zadaje dziwnych pytać, gorzej jak trafia się osoba bardziej przytomna. Po moim wykładzie zrozumiałam jasno, że mam moc wpływania na ludzi, na to co sądzą i jak postrzegają świat. To dziwne uczucie. Dla mnie nie było one wcale takie miłe. Nie jestem typem manipulatora, a właśnie nauczyłam się wywierać wpływ na osobę. Łatwiej jest wywierać wpływ na mniejszą grupę ludzi, ale są oczywiście "znawcy", którzy manipulują tłumami.

Przydaje się do tego celu

1. właściwy ubiór

2.trochę tajemnicza atmosfera

3. Pełna akceptacja osoby aczkolwiek z pewną dozą wyższości (w końcu musisz kogoś przekonać o tym że wiesz coś czego ona nie wie, odkryć przed nią coś zaskakującego, nieznanego)

.4. Pochlebstwo, chwalenie osoby, docenianie jej z równoczesnym twierdzeniem, że jeszcze wszystko przed nią i może się jeszcze wiele nauczyć

5. Obdarowanie prezentami związanymi w ścisły sposób z "obrabianą" osobą. Koniecznie muszą to być przedmioty codziennego użytku, najlepiej z dedykacją, aby osoba, jak tylko na nie spojrzy przypominała sobie o osobie , która jej to podarowała. Fakt, że są to przedmioty codziennego użytku też ma znaczenie. Ja np. dostałam zakładki do książek z dedykacją, zegarek na rękę i portfel! Wszystkich tych rzeczy używałam codziennie!!! Trzeba sprawić aby myślenie adepta skierowało się na odpowiednie tory. Stosunkowo łatwo "udowodnić" jest , że świat jest "upadły". O złu tego świata można mówić w końcu bez końca.

6. Wyczucie osoby, czy jest typem "naukowca" a może "romantyka" i "idealisty? Poznanie osoby, zdobycie o niej informacji, o jej kłopotach, chorobach zainteresowaniach jest kluczem. oczywiście nieetycznym bo nie masz zamiaru się z tą osobą zaprzyjaźniać, masz zamiar po prostu spełnić wymagania sekty. Osoba taka jest po prostu poddawana "obróbce". I piszę to z ciężkim sercem.

Pochlebstwo, komplementy i "akceptacja", szczególnie podatne na to są osoby które właśnie mają problemy w domu czy na uczelni. Ale wiadomo, któż z nas nie pragnie akceptacji. To jedna z podstawowych potrzeb człowieka a sekta moona wykorzystuje ten fakt na całego. Tak więc

1. wkraść się w czyjeś łaski

2. wykorzystać jego tajemnice tudzież zwykłe informacje

3. Donieść o nich liderowi...

4. udawać przyjaciela...

Ale nie sądźcie , że to takie proste udawanie, czasem rzeczywiście zawiązuje się między ludźmi przyjaźń a wtedy ...jest naprawdę źle. Uczucia które się rodzą między werbującym a werbowanym mogą prowadzić do cierpienia. W sekcie moona prędzej czy później musi nastąpić rozłączenie takich osób, czy to z powodu fundraisingu czy z innego powodu a wtedy taka więź powoduje tylko cierpienie. Mam takie wrażenie że właśnie dlatego stosunki między nami mimo pozornej zażyłości były dość "chłodne". To trudno wytłumaczyć. Bo z drugiej strony moje przywiązanie do niektórych osób było ogromne, o czym napiszę w dalszej części. Wspólna misja oczywiście spaja grupę ale jednostka przestaje się liczyć zupełnie, jej uczucia też. Moim największym sukcesem było przekonanie chłopaka że coś w tym jest i że zobaczył świat z zupełnie innej perspektywy. No , cóż właśnie o to chodziło. Żeby ulepić nowego człowieka trzeba najpierw zniszczyć jego poprzednią tożsamość. Ma zacząć zadawać sobie pytania, na które to właśnie ja mam odpowiedź. Spowodować jego metamorfozę, w świecie nazywa się to po prostu praniem mózgu. Taka zmiana osobowości pociąga za sobą szereg konsekwencji, od zmiany wyznania, porzucenia dotychczasowych zainteresowań jeśli nie współgrają z zasadami sekty i w końcu podporządkowanie się. Osobiście byłam całkiem ubezwłasnowolniona i podporządkowana mojej matce duchowej dla której byłam w stanie zrobić wszystko. Byłam w jej rękach marionetką i piszę to nie bez wstydu, bo teraz bardzo mi wstyd i głupio z tego powodu. Werbowanie ma też jeszcze jeden cel, poza tym oczywistym, ma ugruntować werbującego w wierze. Nigdy nie rozmawia się przecież na "misji" o wątpliwościach, raczej wspiera się wzajemnie i tłumi wątpliwości. Głupio mi było np. przyznać się przed moją "siostrą", że ma wątpliwości co do faktu, że Moon jest mesjaszem . Wolałam przemilczeć ten fakt, działało to tym mocniej im bardziej ona była o tym przekonana. Jednak moje zaufanie do mojej matki duchowej było bezgraniczne. Jej właśnie wszystko opowiadałam, bo miałam d=zaufanie. Do czasu. Odkryłam wreszcie, że na mnie donosi. Co ciekawe zupełnie nie przeszkadzał mi fakt, że o tych moich wątpliwościach donosiła. Zaczęło to być dla mnie normalne! Czyli moralność sekty zaczęła do mnie się "przylepiać". Każdy moonista musiał się zresztą sam skonfrontować z donoszeniem na niego. Jest to w tej sekcie rzecz oczywista, tak oczywista, że staje się "normalna". A normę łatwiej zaakceptować. Być może sami znaleźliście się kiedyś w takiej sytuacji, że nie chcieliście wyprowadzać kogoś bardzo przekonanego z błędu bo baliście się że zrobicie mu "krzywdę".

Podstawowym celem werbującego jest oczywiście spełnienie swojego powołania a nie zaprzyjaźnianie się z osobą werbowaną. Pamiętajcie o tym gdy spotkacie miłą kochaną osobę, która prawi wam nieustające komplementy i wieszczy wspaniałą karierę!!! Osoby z dłuższym stażem w werbowaniu podchodzą do tego już bardziej "na luzie" i nie angażują się aż tak emocjonalnie. Jednak sporo z nas odczuwało bardzo boleśnie odrzucenie. Zwłaszcza osób, które w jakiś sposób "budziły nadzieję". Im większy idealista i "zmieniacz" świata tym bardziej oczywiście to odczuwał. Jest też kwestia oczywiście rywalizacji pewnego rodzaju. Są oczywiście osoby z mniejszym lub większym darem przekonywania do siebie. Na pewno, moi drodzy czytelnicy, sami znacie takie osoby.

Widok Meditation Garden
bottom of page